ZE SOBĄ TWARZĄ W TWARZ (CIĄG DALSZY)

I tak jakos ze sobą żyliśmy. Niby razem a jednak osobno. Kłóciliśmy się o pieniądze, o pracę, o to że nawet nie potrafimy nic wspólnie zrobić. W nasze sprawy często mieszała się teściowa, jego matka ktora mieszkała również za granicą. Potrafiła wiecznie na mnie narzekać, identycznie jak jej synuś. Zawsze sobie zadawałam pytanie. Skoro jestem aż taka zła, to dlaczego nikogo sobie nie znalazł albo chociaż nie został sam, aby mieć święty spokój? No właśnie..  Bo miał za dobrze. Pracowałam, tyle ile byłam w domu zawsze ugotowane było nawet na trzy dni na przód. Sprzątałam. W drodze z pracy robiłam zakupy, zajmowałam się wszystkimi urzędowymi sprawami i lekcjami dziecka. On tak naprawdę zaczął się stawać moim drugim synem. Psychika moja była bardzo silna ale juz na skraju załamania nerwowego. Zwłaszcza jak swoje emocje i frustrację wyładowywał na mnie. Czasem w jakiś kłótniach potrafił mnie mocno szarpać. Według niego to nic złego. Po każdej naszej awanturze ja mu wybaczałam. I udawaliśmy wspaniałe godne małżeństwo. Ale wcale tak nie było. Wir pracy który zaczął mnie ponownie wciągać żeby zarobić jak najwięcej stawał się taki że czasami po 3 dni nie bywałam w domu, ale oczywiście pieniądze zawsze kładłam na stół i wcześniej męża informowałam że jestem w danym miejscu do tej i do tej godziny. Nigdy nie było problemu. Udawał pełne zrozumienie. Wszystko się zmieniało gdy wracałam przemęczona do domu. Nie miał na kim się wyżyć i wtedy zaczynała się jazda bez trzymanki. Ponownie uciekałam z domu. On mnie takim zachowaniem zmuszał do tego. Nawet święty nie wytrzymałby presji. Stwierdziłam że skoro tak wygląda na codzień nasze życie to nie ma najmniejszego sensu zwierzać mu się ze swoich problemów seksualnych bo weźmie nóż i mnie zabije. Najgorsze scenariusze miałam w głowie. Kochałam go ale gdzieś w głębi duszy wiedziałam że to nie jest człowiek dla mnie. To bylo naprawdę ciężkie. Wkręciłam się w dniach wolnych w wir relaksu. Ciotka zawsze była w pogotowiu aby zająć się dzieckiem. Ja wychodziłam raz na jakiś czas z kuzynką mojego męża się odstresować. Ona zaczęła poznawać mnie ze swoimi przyjaciółmi. Nie byłam zadowolona. Wiedziałam że wszyscy są Niemcami, i ciężko będzie mi się z nimi dogadać. Ale po dłuższym czasie byłam jej ogromnie wdzięczna, bo to dzięki niej odzyskałam jakąś wiarę w siebie i nauczyłam się naprawdę bardzo dużo, żadna rozmowa z kazdym spotkaniem nie była mi straszna. Jego kuzynka była bardzo rozrywkowa. Nie miała ani męża ani chłopaka ani też dzieci. Była dużo młodsza ode mnie, ale nie przeszkadzało mi to w ogóle. Dała mi duże przyjacielskie wsparcie. I wiedziałam że jeśli wydarzyłoby się coś złego to i ja i mój syn mamy u nich pełną pomoc. Ona wiedziała o moim problemie, lecz jak to młoda dziewczyna która uwielbiała imprezy wcale nie odwodziła mnie od głupich i niepohamowanych zachowań, wręcz przeciwnie. Wewnętrznie wiedziałam że to źle, gdyż powinnam z tym walczyć i to tak poważnie, jeśli chciałam odzyskać jakoś samą siebie i zawalczyć o małżeństwo. Ale właśnie tutaj jest duży znak zapytania czy ja sama tego chciałam.... Bo po co mam się starać dla kogoś kto traktuje mnie i moje starania jak sterte gówna? Ktoś może pomyśleć że za szybko się poddałam. Nie. Walczyłam bardzo długo. Wtedy poddałam się ale moim emocjom i potrzebom. Żałowałam tego po czasie bo bylam głupia i naraziłam się na wiele czynników, ale byłam w transie, nie myślałam racjonalnie. Miłość i nimfomania, najgorsze z najgorszych, wielu zapewne powiedziałaby że nie ma czegoś takiego. Ja mam odmienne zdanie, i wiem że nie tylko ja. I warto zaczerpnąć wiedzy sprawdzonej w takich tematach. Depresja która na mnie ciążyła z kazdym dniem przynosiła mi nowe potrzeby.. Pamiętam że kiedy pierwszy raz mąż podniósł na mnie rękę uciekłam z domu do miasta ciotki. O godzinie prawie pierwszej w nocy przyjechał po mnie kolega z pracy, był Marokańczykiem, bardzo na codzień się lubiliśmy i szanowaliśmy, lecz nie mogę się oszukiwać że znałam tego człowieka. Miał żonę i dwoje dzieci, był nieziemsko przystojny i jego poczucie humoru zawsze stawiało mnie na nogi. Tamtej nocy przyjechał po jednym moim telefonie, bylam okropnie roztrzęsiona, zabrał mnie na kawę i długi spacer, gdzie tu było ryzyko? Wszędzie. Znałam go tylko z pracy. Moja obsesja była tak silna że rozbierałam go wzrokiem. Nie myślałam o nim jak o jakiejś wielkiej miłości. Tylko jaki jest w łóżku, i o tym że wystarczy tylko szybki seks aby moje smutki ze mnie zeszły, choć wiedziałam że później pojawią się wyrzuty sumienia i kolejne załamanie związane z brakiem szacunku do samej siebie. Ale ja poprostu nie potrafiłam tego zatrzymać. Udało mi się zaliczyłam go w parku i potem w samochodzie. Cały ból traktowania mnie jak niewolnika na codzień odszedł. Ale w domu nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze. I zawsze w takich momentach kiedy brzydziłam się sama sobą mój mąż zamieniał się nagle w ideała, i wtedy to było jeszcze gorsze bo miałam podwójne poczucie winy. W całym tym syfie przy życiu i jakiejś nadziei na lepsze jutro trzymało mnie moje dziecko które kochałam ponad życie. To dzięki niemu też jakoś poszłam po rozum do głowy ale to opowiem później (ciąg dalszy w następnym poście)

Komentarze

Popularne posty